niedziela, 14 grudnia 2014

Arkadiusz Leleno

Przestrzenie publiczne w wielkich osiedlach


Koncepcja tworzenia ogromnych osiedli narodziła się w latach dwudziestych XX wieku i związana była z nurtem modernizmu. Zakłada on odrzucenie wszelkich stylów historycznych w architekturze i podporządkowanie jej nadrzędnemu celowi jakim jest funkcjonalność. Swój dynamiczny rozwój po drugiej wojnie światowej zawdzięcza zniszczeniom powojennym i ogromnemu deficytowi mieszkań. Założenia modernizmu pozwalały stosunkowo małym kosztem i w krótkim czasie zredukować ten deficyt. Flagową postacią modernizmu był francuski architekt Le Corbusier, który w 1952 roku budował słynną Jednostkę Marsylską, która była początkiem masowego budownictwa super bloków i super osiedli[1]. Koncepcyjne projekty modernistyczne zakładały budowę ogromnych osiedli mieszkaniowych wraz z infrastrukturą publiczną, supermarketami, a także wspaniale uporządkowaną publiczną przestrzenią rekreacyjną. Rzeczywistość, a także fakt, że modernizm najprężniej rozwijał się w ubogich państwach komunistycznych brutalnie zrewidowała te założenia. Nadrzędną sprawą dla decydentów było zbudowanie jak największej ilości mieszkań jak najmniejszym kosztem, marginalizowano natomiast kwestię przestrzeni publicznych i obiektów socjalnych. Jak pokazała historia, spowodowało to opłakane skutki zarówno społeczne, jak i przestrzenne.

Koszmar życia na wielkim osiedlu bez racjonalnie zaprojektowanych przestrzeni publicznych pokazuje książka „My, dzieci z dworca ZOO” Christiane F. Jako dziecko Christiane przeprowadziła się ze wsi do Berlina, gdzie zamieszkała w super osiedlu Gropiusstadt dla kilkudziesięciu tysięcy mieszkańców. W swojej biografii opowiada o problemach, jakie napotykały dzieci w codziennym życiu na takim blokowisku Na pierwszy rzut oka modernistyczne osiedla sprawiają wrażenie bardzo zielonych i dogodnych dla dzieci, ogromne przestrzenie między blokami porośnięte są drzewami, trawnikami, wytyczone są chodniki i place. W praktyce jednak wszechobecne zakazy – zakaz gry w piłkę, gier zespołowych, hałasowania, biegania, wyprowadzania psów, deptania trawników. Zakazuje się w zasadzie wszystkiego, nawet na wyznaczonych do zabawy placach zabaw. skalę tego zjawiska opisuje poniższy cytat:
Na przykład zabroniona była zabawa we wszystko, co było fajne. Właściwie wszystko było zabronione. W Gropiusstadt co krok stoją tabliczki. Te tak zwane tereny parkowe między wieżowcami to przecież parki tabliczek. Większość z nich zabrania oczywiście czegoś tam dzieciom.[2]
Tragicznego obrazu dopełniają nieudolne próby zorganizowania czasu dzieciom, inwestycje proponowane przez architektów, bez udziału socjologów czy pedagogów, które mają stworzyć nowe przestrzenie do zabawy dzieciom, a w praktyce są kompletnym niewypałem jeszcze bardziej uprzykrzającym życie (przykład Placu Przygód, w którym dzieci nie chciały się bawić i był notorycznie niszczony przez młodzież). Pozbawione możliwości normalnej zabawy dzieci i młodzież z wielkich osiedli ucieka w rozrywki zabronione. Opisane demolowanie przestrzeni, zabawa windami, kradzieże ze sklepów, piwnic, ucieczka w używki jest wyrazem najzwyklejszej nudy i sprzeciwem wobec zakazów. Skutki takich zachowań są dostrzegalne w późniejszym życiu, brak poszanowania przestrzeni publicznych, brak zaufania do instytucji publicznych, nałogi, patologie czy bezrobocie.
            
           Polska jako jedno z państw bloku socjalistycznego hołdującemu modernizmowi także nie uniknęła wyżej opisanych problemów. Warszawa, niemal całkowicie zniszczona po II wojnie światowej, ale także inne polskie miasta zmagały się z ogromnym deficytem mieszkań. Budowano więc ogromne osiedla i zespoły osiedli, które borykały się z podobnymi problemami co Gropiusstadt. Często słyszy się opowieści typu: „tutaj kiedyś mieliśmy polanę, na której mogliśmy się bawić, ale potem ją zabetonowali i zabawa się skończyła”. Tego typu działalność „polepszania przestrzeni” była wszechobecna na polskich osiedlach z wielkiej płyty. W dzisiejszych czasach w warunkach wolnorynkowych na szczęście próbuje się naprawić ten problem. Szeroko zakrojone programy rewitalizacji osiedli socrealistycznych, budowa boisk (np. Orlików) udostępnianie mieszkańcom infrastruktury szkół, projekty typu Mediateka na warszawskich Bielanach urozmaicają publiczną przestrzeń rekreacyjną wielkich osiedli. Nie wszystko udaje się jednak naprawić. Nadal na polskich osiedlach widoczne są wszechobecne tabliczki z zakazami gry w piłkę itp. Nowe zespoły mieszkaniowe, szczególnie te na suburbiach, powielają błędy z przeszłości. Deweloperzy kupując działki starają się maksymalnie ją zabudować, a pozostałą część terenu przeznaczają na parkingi. Stwarza to sytuację, gdzie matka z dzieckiem na spacer może wyjść tylko na chodnik, lub do pobliskiego supermarketu, a dzieci bawią się na parkingu, wśród samochodów. Brakuje w Polsce regulacji które wymuszałyby na deweloperach przeznaczanie części inwestycji na rekreację, a na samorządach przeznaczanie części przestrzeni pod parki, skwery itp.
            
         Historia pokazała, że brak przestrzeni publicznych lub jej karykaturalna forma ma ogromny wpływ na życie społeczne mieszkańców miast. Zapewnienie ludziom mieszkania nie powinno być jedynym zadaniem państwa, ponieważ potrzeby ludzi nie kończą się na posiadaniu własnego M. Potrzebują przestrzeni do zabawy z dziećmi, do odpoczynku i interakcji z sąsiadami. Niestety ten problem w dzisiejszych czasach jest często niezauważany przez decydentów i deweloperów.


Źródła:
·         Christiane F., My, dzieci z dworca Zoo, Iskry, 2011
·         Piękno brutalizmu –  http://www.sztuka-architektury.pl/index.php?ID_PAGE=3699
·         Mediateka na Bielanach –  http://www.mmwarszawa.pl/274972/mediateka-na-bielanach-juz-otwarta-zdjecia




[1] Piękno brutalizmu; http://www.sztuka-architektury.pl/index.php?ID_PAGE=3699
[2] Christiane F., My, dzieci z dworca Zoo, Iskry 2011, s. 15

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz