Arkadiusz Leleno
Przestrzenie
publiczne w wielkich osiedlach
Koncepcja
tworzenia ogromnych osiedli narodziła się w latach dwudziestych XX wieku i
związana była z nurtem modernizmu. Zakłada on odrzucenie wszelkich stylów
historycznych w architekturze i podporządkowanie jej nadrzędnemu celowi jakim
jest funkcjonalność. Swój dynamiczny rozwój po drugiej wojnie światowej
zawdzięcza zniszczeniom powojennym i ogromnemu deficytowi mieszkań. Założenia
modernizmu pozwalały stosunkowo małym kosztem i w krótkim czasie zredukować ten
deficyt. Flagową postacią modernizmu był francuski architekt Le Corbusier,
który w 1952 roku budował słynną Jednostkę Marsylską, która była początkiem
masowego budownictwa super bloków i super osiedli[1]. Koncepcyjne projekty
modernistyczne zakładały budowę ogromnych osiedli mieszkaniowych wraz z infrastrukturą
publiczną, supermarketami, a także wspaniale uporządkowaną publiczną przestrzenią
rekreacyjną. Rzeczywistość, a także fakt, że modernizm najprężniej rozwijał się
w ubogich państwach komunistycznych brutalnie zrewidowała te założenia.
Nadrzędną sprawą dla decydentów było zbudowanie jak największej ilości mieszkań
jak najmniejszym kosztem, marginalizowano natomiast kwestię przestrzeni
publicznych i obiektów socjalnych. Jak pokazała historia, spowodowało to
opłakane skutki zarówno społeczne, jak i przestrzenne.
Koszmar
życia na wielkim osiedlu bez racjonalnie zaprojektowanych przestrzeni
publicznych pokazuje książka „My, dzieci z
dworca ZOO” Christiane F. Jako dziecko Christiane przeprowadziła się ze wsi do
Berlina, gdzie zamieszkała w super osiedlu Gropiusstadt dla kilkudziesięciu
tysięcy mieszkańców. W swojej biografii opowiada o problemach, jakie napotykały
dzieci w codziennym życiu na takim blokowisku Na pierwszy rzut oka modernistyczne
osiedla sprawiają wrażenie bardzo zielonych i dogodnych dla dzieci, ogromne
przestrzenie między blokami porośnięte są drzewami, trawnikami, wytyczone są
chodniki i place. W praktyce jednak wszechobecne zakazy – zakaz gry w piłkę,
gier zespołowych, hałasowania, biegania, wyprowadzania psów, deptania trawników. Zakazuje się w
zasadzie wszystkiego, nawet na wyznaczonych do zabawy placach
zabaw. skalę tego zjawiska opisuje poniższy cytat:
Na przykład zabroniona była zabawa we
wszystko, co było fajne. Właściwie wszystko było zabronione. W Gropiusstadt co
krok stoją tabliczki. Te tak zwane tereny parkowe między wieżowcami to przecież
parki tabliczek. Większość z nich zabrania oczywiście czegoś tam dzieciom.[2]
Tragicznego obrazu
dopełniają nieudolne próby zorganizowania czasu dzieciom, inwestycje
proponowane przez architektów, bez udziału socjologów czy pedagogów, które mają
stworzyć nowe przestrzenie do zabawy dzieciom, a w praktyce są kompletnym
niewypałem jeszcze bardziej uprzykrzającym życie (przykład Placu Przygód, w
którym dzieci nie chciały się bawić i był notorycznie niszczony przez młodzież).
Pozbawione możliwości normalnej zabawy dzieci i młodzież z wielkich osiedli
ucieka w rozrywki zabronione. Opisane demolowanie przestrzeni, zabawa windami,
kradzieże ze sklepów, piwnic, ucieczka w używki jest wyrazem najzwyklejszej
nudy i sprzeciwem wobec zakazów. Skutki takich zachowań są dostrzegalne w
późniejszym życiu, brak poszanowania przestrzeni publicznych, brak zaufania do
instytucji publicznych, nałogi, patologie czy bezrobocie.
Polska jako jedno z państw bloku socjalistycznego
hołdującemu modernizmowi także nie uniknęła wyżej opisanych problemów.
Warszawa, niemal całkowicie zniszczona po II wojnie światowej, ale także inne polskie
miasta zmagały się z ogromnym deficytem mieszkań. Budowano więc ogromne osiedla
i zespoły osiedli, które borykały się z podobnymi problemami co Gropiusstadt.
Często słyszy się opowieści typu: „tutaj kiedyś mieliśmy
polanę, na której mogliśmy się bawić, ale potem ją zabetonowali i zabawa się
skończyła”. Tego typu działalność „polepszania przestrzeni” była wszechobecna
na polskich osiedlach z wielkiej płyty. W dzisiejszych czasach w warunkach wolnorynkowych
na szczęście próbuje się naprawić ten problem. Szeroko zakrojone programy
rewitalizacji osiedli socrealistycznych, budowa boisk (np. Orlików)
udostępnianie mieszkańcom infrastruktury szkół, projekty typu Mediateka na warszawskich
Bielanach urozmaicają publiczną przestrzeń rekreacyjną wielkich osiedli. Nie
wszystko udaje się jednak naprawić. Nadal na polskich osiedlach widoczne są
wszechobecne tabliczki z zakazami gry w piłkę itp. Nowe zespoły mieszkaniowe,
szczególnie te na suburbiach, powielają błędy z przeszłości. Deweloperzy
kupując działki starają się maksymalnie ją zabudować, a pozostałą część terenu
przeznaczają na parkingi. Stwarza to sytuację, gdzie matka z dzieckiem na
spacer może wyjść tylko na chodnik, lub do pobliskiego supermarketu, a dzieci
bawią się na parkingu, wśród samochodów. Brakuje w Polsce regulacji które
wymuszałyby na deweloperach przeznaczanie części inwestycji na rekreację, a na
samorządach przeznaczanie części przestrzeni pod parki, skwery itp.
Historia pokazała, że brak przestrzeni publicznych lub
jej karykaturalna forma ma ogromny wpływ na życie społeczne mieszkańców miast.
Zapewnienie ludziom mieszkania nie powinno być jedynym zadaniem państwa,
ponieważ potrzeby ludzi nie kończą się na posiadaniu własnego M. Potrzebują przestrzeni
do zabawy z dziećmi, do odpoczynku i interakcji z sąsiadami. Niestety ten
problem w dzisiejszych czasach jest często niezauważany przez decydentów i
deweloperów.
Źródła:
·
Christiane
F., My, dzieci z dworca Zoo, Iskry,
2011
·
Piękno
brutalizmu – http://www.sztuka-architektury.pl/index.php?ID_PAGE=3699
·
Mediateka
na Bielanach – http://www.mmwarszawa.pl/274972/mediateka-na-bielanach-juz-otwarta-zdjecia
[1] Piękno
brutalizmu; http://www.sztuka-architektury.pl/index.php?ID_PAGE=3699
[2]
Christiane F., My, dzieci z dworca Zoo,
Iskry 2011, s. 15
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz